Czy to Pani jest narratorką swojej powieści?
Tak. Pisane w pierwszej osobie, z własnej perspektywy, na podstawie osobistych przeżyć. Ja, ja i tylko ja.
Ile w Pani książce jest Pani samej i Pani prawdziwych przeżyć, a na ile opowieść Doroty Żak to kreacja?
Wszystko, co pojawia się w książce, przeżyłam na własnej skórze, choć wolałabym, żeby niektóre sytuacje należały do sfery fikcji literackiej. Innymi słowy – 100% Doroty w Dorocie.
Jak powstawała powieść? Czy rozbudowywała Pani swoją relację z Hiszpanii, czy listy powstawały na bieżąco w takim kształcie, w jakim czytelnik ma możliwość je poznać?
Listy powstawały na bieżąco, praktycznie codziennie. Pisanie było początkowo sposobem na poradzenie sobie z tęsknotą za domem, a potem to mnie po prostu wciągnęło. Niektórzy mówią, że jeśli nie zamieścisz zdjęcia z imprezy na popularnym portalu społecznościowym na ef, to tak, jakby tej imprezy nie było. Zapadłam na podobna chorobę – jeśli czegoś nie opisałam, to tak, jakby się w ogóle nie wydarzyło.
Co w książce wydaje się Pani bardziej atrakcyjne: warstwa fabularna czy opisowa?
Heh, nikt nigdy nie nazwał mojego wyjazdu do Madrytu „warstwą fabularną”. To miłe. Chyba. Myślę, że książkę czyta się z przyjemnością ze względu na sposób opisu. Miało być przede wszystkim lekko i zabawnie. No i jest. Chyba
W pewnym momencie czytamy, że język hiszpański staje się poważną konkurencją dla lubionego przez Panią języka czeskiego. Jak Pani sądzi, który temperament wydaje się Pani bliższy: słowiański czy południowy? Czy poczyniła Pani jakieś ciekawe spostrzeżenia na ten temat, takie jak chociażby kulturowe różnice?
Język, kultura i temperament hiszpański jest mi zdecydowanie bliższy niż czeski, choć pewnie nie zgodziłaby się z tym stwierdzeniem moja najlepsza przyjaciółka, która swego czasu nadała mi ksywkę „Powolniak”. Ja się po prostu we wszystkim, co hiszpańskie zakochałam bez reszty. Języka, jedzenia, przyrody, przystojnych mężczyzn o śniadej cerze (mojego ukochanego, blondyna o niebieskich oczach, uprasza się o zignorowanie tej uwagi), no i tego, co zamyka się w słowie „disfrutar”, którego w polskim i czeskim po prostu nie ma, a najlepiej tłumaczy się na angielski jako „enjoy” – tego mi po powrocie brakuje. Różnice kulturowe? Mnóstwo, ale największa – Hiszpanie nie narzekają tyle, co my. W tym jesteśmy mistrzami świata (czy ja właśnie narzekam?).
Rozmawiała Emilia Derewienko
Brak komentarzy do “Wywiad z Dorotą Żak”