Dzisiaj w „Rozmowach literackich przy kawie” gościmy Katarzynę Michalik-Jaworską, dziennikarkę i autorkę książki „Pomyślę o tym jutro”.
Agnieszka Pohl: Czy bycie dziennikarzem pomaga, czy przeszkadza w pracy pisarza?
Katarzyna Michalik-Jaworska: To raczej sprawa bardzo indywidualna. Znam dziennikarzy, którym pewne nawyki dziennikarskie przeszkadzają w pracy twórczej. Mi osobiście to bardzo pomaga. Do książki Pomyślę o tym jutro nagrałam kilkadziesiąt godzin rozmów: z pielęgniarkami z oddziałów dziecięcych, z matkami, które utraciły swoje nienarodzone dzieci, z rodzicami dzieci chorych. Jestem wyczulona na fałsz. Moja historia musiała być prawdziwa, a bohaterowie wiarygodni. To była początkowo naprawdę mrówcza praca dokumentacji. Ale też dzięki tym rozmowom wyłoniły się konkretne problemy dotykające nas w naszej teraźniejszości. Problemy, które warto jest zasygnalizować. Które wplątane zostały w fabułę. Doświadczenie dziennikarskie pomogło mi także utrzymać prosty, reportażowy styl narracji. Bez nadmiernego emocjonalizmu.
A.P.: Co lubi Pani w swojej pracy krytyka teatralnego? A za czym Pani nie przepada?
K.M-J.: Lubię teatr! Doceniam to, że mogę przyglądać się zmianom jakie następują w teatrze wraz z każdym sezonem. Nie lubię uwikłania w towarzyskie zależności oraz sytuacji, w których nie mogę napisać nic dobrego o spektaklu, a żal mi pracy ludzi, którzy naprawdę wierzą w swój pomysł. Trudno dziś pisać źle o teatrze, wiedząc że i tak do teatru chodzi garstka…
A.P.: Do jakiej potrawy porównałaby swoją pracę?
K.M-J.: Do zupy meksykańskiej J Jest w niej i fasola, i słodka kukurydza, i ostre tabasco.
A.P.: Czy kiedy pisała Pani swój debiut: „Pomyślę o tym jutro”, nie odzywała się w Pani żyłka krytyka?
K.M-J.: Ja w ogóle jestem bardzo krytyczna w odniesieniu do swojej pracy. Gdy pisałam „Pomyślę o tym jutro” (zresztą tak samo jest teraz, przy powieści nad którą pracuję), to wydawało mi się, że mówię o czymś ważnym. Potem to czytałam i nie mogłam znieść grafomaństwa, które tam widziałam. To nie kokieteria. Naprawdę trudno jest zyskać dystans do swojej pracy. Pomógł mi mąż, który widząc te moje męki spytał: „uważasz, że to co chcesz powiedzieć jest ważne? Jeśli tak, to napisz to tak, żebym ja chciał to przeczytać, a nie tylko wąska grupa krytyków literackich.” Tak zrobiłam. O rzeczach ważnych trzeba mówić prosto.
A.P.: Nie jest trudniej być krytycznym wobec siebie, swojej pracy i twórczości?
K.M-J.: Ja jestem bardzo krytyczna w stosunku do siebie. Bardziej niż do innych, bo pisząc złą recenzję wiem, że kogoś krzywdzę. To prowadzi do tego, że czasem po prostu nie napiszę o spektaklu, jeśli nie mogę tam chociaż jednej dobrej rzeczy napomknąć. Czytając recenzje mojej książki, jest mi oczywiście miło, kiedy są przychylne. Zwłaszcza, jeśli ktoś zauważył w nich moją intencję. Tak było z moim wydawcą, który powiedział mi, że zdecydował się wydać moją książkę, bo jest w niej pewna bliska jej myśl. Naprawdę byłam zaskoczona. Tą konkretną ideą, którą wyłapała. Byłam przekonana, że jestem w tym poglądzie odosobniona, a ona nie tylko bezbłędnie odczytała moją intencję, ale poszła dalej i wysnuła wnioski na jakie liczyłam. To było niewiarygodne doświadczenie. Wtedy pierwszy raz, po tylu latach pisania o różnych przecież sprawach, poczułam że to co zrobiłam jest ważne. Jednak pojawiają się oczywiście i konkretne zarzuty. Trudno mi z nimi polemizować, bo z częścią się zgadzam. Choć poniekąd taki był zamysł. Potrafię krytycznie ocenić swoją pracę.
A.P.: Skąd czerpała Pani siłę, by pisać o śmierci niewinnych dzieci, które przegrywały walkę z chorobą?
K.M-J.: Z samych dzieci. One są znacznie silniejsze niż ich rodzice. Jednak gdy skończyłam spisywać taśmy i dałam to do przeczytania w takiej formie jakiej to początkowo było – zbioru reportaży, to spotkałam się z pewną paniką. Padły słowa: „Kaśka przewietrz to natychmiast! Tego się nie da czytać. Tu jest zbyt duży ładunek emocjonalny, którego nie można dźwignąć.” Pomyślałam, że w takim razie muszę to napisać tak, aby każdy mógł/ chciał (?) to przeczytać. Powstała fabuła.
A.P.: Jakie książki możemy znaleźć u Pani w biblioteczce?
K.M-J.: Różne. Naprawdę. Jest Różewicz, Gałczyński, Achmatowa, Twardowski, Szymborska. Jest Marquez, ale i Paullina Simons z jej „Jeźdźcem miedzianym” J. Znajdzie Pani i „Modlitwę o deszcz” Wojtka Jagielskiego” i „Bez piór” Woody Allena. Oczywiście dramaturgię, historię teatru, biografie. No i wszystko uwielbianego przeze mnie Jerzego Pilcha.
A.P.: Jaką lekturę poleciłaby Pani czytelnikom Obsesji?
K.M-J.: To zależy od punktu w życiu, w jakim się dana osoba znajduje. Nie ma uniwersalnego klucza. Mogę powiedzieć tylko o najważniejszych książkach w moim życiu. Są to „Poemat Boga – Człowieka” Marii Valtorty, „Upadek” Camusa, „Idiota” Dostojewskiego i „Dzikie serce” John’a Eldredge. Na studiach był to „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa, „Kartoteka” Różewicza i „Rok 1984” Orwella, kilka lat temu najważniejszy był Anthony de Mello i jego „Przebudzenie”, a za dziesięć lat będzie zapewne ktoś zupełnie inny.
A.P.: Na koniec typowo kulinarnie. Jeśli wyprawiałaby Pani uroczystą kolację, co znalazłoby się na stole?
K.M-J.: Ryby! W każdej postaci.
A.P.: Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów.
K.M-J.: Dziękuję.
Brak komentarzy do “Wywiad z Katarzyna Michalik-Jaworską”