• O nas
  • Kontakt
  • Redakcja
  • Zaufali nam
  • Współpraca
  • Reklama

Logo

Magazyn dla otwartych na literaturę i smaki
Menu
  • Wiadomości
    • Spotkania autorskie
  • Kultura
    • Literatura
    • Okiem autora
    • Recenzje
    • Wywiady
    • Opowiadania
  • Kuchnia
    • Felietony
    • Wywiady
    • Przepisy
  • Przed obiektywem
  • Archiwum numerów
  • Konkursy
  • Patronat
Sprawdź sam

Wywiad z Katarzyną Zyskowską-Ignaciak

Autor: Klaudia Maksa | 29 września 2014 | Brak komentarzy
Wywiady

W dzisiejszych „Rozmowach przy kawie” gościmy Katarzynę Zyskowską-Ignaciak. Z pisarką rozmawia Klaudia Maksa

Witam ponownie! Jak miło znów Panią gościć u mnie na kawie. Od naszej rozmowy minął rok, a w tak krótkim czasie wydała już Pani trzy książki. To dobry znak, świadczący o dobrej wenie, czy zbieg okoliczności?

Zbieg okoliczności. Te trzy powieści pisałam w sumie ponad dwa lata. Zupełnie przypadkiem kolejne premiery następowały jedna po drugiej. O publikacji decyduje zawsze wydawca, ja tu nie mam zbyt wiele do powiedzenia. A co do weny – im dłużej zajmuję się pisaniem, tym mniej wierzę w jej magiczne istnienie.

Jest Pani wzorcowym przykładem na to, że bycie dobrym pisarzem zależy od warsztatu. Im więcej piszesz, tym masz lepsze efekty. Zatem, czy pisanie można porównać do sportu wyczynowego? 

Pisanie faktycznie nieco podobne jest do zawodowego uprawiania sportu. Tutaj także trening czyni mistrza. Doświadczenie, wytrwałość, i dyscyplina to są cechy wspólne i przy osiąganiu wyników sportowych i przy doskonaleniu warsztatu pisarza. Pewne osobiste predyspozycje, wyobraźnia, kreatywność, czyli coś, co szumnie nazwać by można talentem. To także w pisaniu bardzo pomaga, ale właśnie codzienna, skrupulatna praca nad tekstem daje najlepsze efekty w tym zawodzie.  

Zdradziła mi Pani kiedyś, że najpierw pisała pamiętnik, który chowany był na dnie szuflady. Czyli ciągnęło do pisania od małego, oj ciągnęło.  Czuła już Pani w sobie tę moc? Ten szósty zmysł pisarza?

Szczerze mówiąc, nie czułam go ani wtedy, ani teraz (śmiech). Moim losem nie pokierowała chyba żadna mityczna moc, a raczej potrzeba odnalezienia właściwej formy ekspresji dla wyrażenia myśli. Może gdybym była uzdolniona muzycznie lub plastycznie, robiłabym to za pomocą muzyki, lub obrazu? Niestety takich talentów nie posiadam, ale od zawsze lubiłam pisać.

Przy której książce wrota w Pani głowie w końcu nie wytrzymały i otworzyły się na oścież, żeby wena twórcza przelała na papier obrazy i myśli – nie cienkim strumyczkiem, ale wezbraną rzeką?

Właściwie tego, co towarzyszy mi podczas pracy nie nazywałabym weną. To jest raczej poczucie, czy raczej przeczucie, że słowa dotykają meritum, tego, co chcę przekazać. Niestety podobnego wrażenia doznaję niezmiernie rzadko, ponieważ bardzo krytycznie odnoszę się do tego, co tworzę. Ale oczywiście zdarza mi się owego stanu pewności, spełnienia doświadczać. Chyba pierwszy raz byłam z siebie w pełni zadowolona, kiedy pisałam „Upalne lato” a później „Nie lubię kotów”.

Bo ja, jako wierna Pani czytelniczka, odkryłam tę literacką siłę przekazu w rodzinnej sadze „Upalnego lata”, w której wprowadziła nas Pani w klimat epoki z zegarmistrzowską wręcz precyzją, co dało efekt odebrania treści wszystkimi zmysłami. Proszę zdradzić, jak to się robi? Jak włącza się w przekaz: ucho, nos,  oko, dotyk…?

To pewnie taki pisarski truizm, ale na czas, kiedy pracuję nad tekstem, naprawdę przenoszę się do miejsc, które opisuję. Jestem moimi bohaterami, oddycham powietrzem miejsc, w których się znajdują, patrzę ich oczami na otaczający świat. I po prostu opisuję towarzyszące temu emocje. Dla mnie to największy komplement, jeśli czytelnik, dzięki moim słowom, również przeniesie się w te miejsca.

Nie tylko ja doceniłam te umiejętności. Wydawnictwo zaproponowało Pani sprostanie wyzwaniu i na podstawie źródeł powstał literacki hołd poecie…

Faktycznie, z pomysłem opisania miłości Basi i Krzysztofa Baczyńskich wyszedł wydawca. Z jednej strony bardzo mi schlebiało, że dostrzeżono we mnie potencjał, z drugiej czułam, że to będzie ogromne wyzwanie. Zbudowanie, wykreowanie świata, który zna się wyłącznie z przekazów, z filmów, z książek, a następnie ubranie całej historii – w której niewiele jest miejsca na własną wyobraźnię i interpretację – w przystępną formę, było ciekawym doświadczeniem.

nie-lubie-kotow

Po tych literackich „zaprawach”, napisanie współczesnej powieści obyczajowej było tylko potwierdzeniem Pani  umiejętności pisarskich. Zanim wzięłam do ręki, ostatnio wydaną nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia, Pani książkę „Nie lubię kotów” czułam, że autor z takim doświadczeniem nie napisze prostej powieści, mówiąc symbolicznie, z początkiem, środkiem i  zakończeniem. I bingo! „koty” to, „zbiór sześciu rozdziałów” o ….

O moich rówieśnikach i współczesności, która trochę nas przerosła.

Powiedziała mi Pani kiedyś, że „Nie lubię kotów” to  książka o swoistej niemożności dorośnięcia i o nadmiarze, przesycie, które dotknęły Pani pokolenie. Rzeczywiście, jest to swoisty paradoks naszych czasów. Młodzi ludzie często  osiągają w życiu to, czego ich rodzice nie zdołali osiągnąć,pracując całe życie. Jednak jest coś za coś…

Wychowaliśmy się w okresie ogromnych szans. Jesteśmy beneficjentami kapitalizmu, wraz z jego możliwościami, z wolnością, lecz jednocześnie nie ustrzegliśmy się przed pułapkami, które ze sobą przyniósł. Mamy coraz lepsze samochody, większe mieszkania, na wakacje jeździmy za granicę, a równocześnie relacje międzyludzkie ulegają rozluźnieniu. Znaczenie przyjaźni, miłości zupełnie się zdewaluowało.

Bohaterami „Nie lubię kotów” jest szóstka znajomych. Młodych ludzi należących do warszawskiej socjety. Ale żaden z nich nie czuje, że znalazł się w swoim życiu w odpowiednim miejscu i czasie oraz nie oczekiwał w życiu dokładnie tego, co dostał, mimo że okupił to ciężką pracą, a nawet wyrzeczeniami. Patologia naszych czasów? 

Pewnie tak. Dodatkowo te niepokojące zjawiska są, według mnie, o tyle groźne, że kryją się za fasadą dobrobytu i sukcesu. Za pozorami szczęścia. Przecież otaczający nas świat wydaje się być w idealnym porządku. Dopiero, gdy opada lukier, okazuje się, że pod nim kryje się pustka, frustracja, oraz masa jakichś destrukcyjnych, wschodnioeuropejskich kompleksów, które nakazują nam bezustannie gonić króliczka. Przez to nie potrafimy odnajdywać spełnienia w małych rzeczach. Tu i teraz.

Ale ta chorobliwa presja, która ich napędza, nie jest implikowana jedynie przez media i twardą współczesną rzeczywistość. Bo tak naprawdę, można być na nią odpornym, tylko tę odporność trzeba wynieść z domu rodzinnego. A w domu… Okazuje się, że nierzadko ci młodzi ludzie zostali tym, kim są w wyniku presji rodzinnych, społecznych, albo z powodu buntu wobec niedostatku w dzieciństwie… 

Ponieważ prawie całe moje pokolenie – końca lat siedemdziesiątych i początku osiemdziesiątych –przyszło na świat w czasach niedostatku. Wszyscy mieli po równo. Po równo mało. To dlatego  się zachłysnęliśmy światem zachodu, który wreszcie stanął przed nami otworem. Nasi rodzice także upatrywali w zmianach wyłącznie szansy –  której oni sami nie mieli. Trochę się wszyscy przeliczyliśmy.

Czyli taki młody człowiek, nakręcony na maksa na sukces i pieniądze, niemający życia osobistego, że o rodzinie nie wspomnę, traci umiejętność panowania nad nim… I sięga po półśrodki. Po alkohol, narkotyki… Ten problem też Pani wyraźnie artykułuje…

No właśnie. Ile można żyć na pełnych obrotach? Moi rówieśnicy dostali przepustkę do lepszego życia, ale to jest zazwyczaj życie na kredyt, całkowicie zależne od kursów walut, międzynarodowej sytuacji gospodarczej. Według mnie jest swoistą formą współczesnego niewolnictwa. Dopóki masz pracę, dopóki zgadzasz się z polityką korpo, jesteś kimś. Wystarczy jednak, że się postawisz, albo okażesz za słaby i, w jednej chwili, stracisz nie tylko robotę – stracisz wszystko. A na twoje miejsce na pewno szybko znajdzie się ktoś inny…Jak długo można pociągnąć pod taką presją? Stąd prawdopodobnie bierze się problem wysoko funkcjonujących alkoholików, którzy rano napędzają się koksem, aby później, wieczorem, po pracy, butelką zagłuszyć wszelkie lęki.

Czy  „Nie lubię kotów” nie niesie przypadkiem jakiejś misji? Bo coś mi się zdaje, że ta książka nie jest tylko sposobem na spędzenie miłego wieczoru pod kocykiem z kubkiem gorącej herbaty…

Z misyjnością tej książki raczej bym nie przesadzała (śmiech). Jakiś czas temu wyrosłam z wiary, że literatura może coś zmieniać. Ale oczywiście byłoby fajnie, gdyby czytelnicy zostali po lekturze „kotów” z jakąś refleksją.

Znęca się Pani trochę w książce także nad fikcyjnym wydawcą. Że stawia na komercję, a nie na jakość. A w rzeczywistości, czy czuje Pani we współczesnej literaturze oddech komercjalizacji?

Myślę, że każdy, kto czyta, zdaje sobie z tego sprawę. W „Nie lubię kotów” poruszam ten temat, ale niejako od strony nieco rozczarowanego rzeczywistością autora. Niestety, jako czytelnik zdaję sobie sprawę, że wydawanie książek to taka sama forma działalności gospodarczej, jak każda inna i wydawca, aby przetrwać, musi zarabiać. Dlatego rynek zalewa nieprzebrana ilość dobrze wypromowanego chłamu. Z drugiej strony, wydawca zarabiając na tytułach typowo komercyjnych, może od czasu do czasu zaryzykować z publikacją bardziej ambitną.

Jakie cechy powinna posiadać współczesna wzorcowa powieść obyczajowa?

Nie mam pojęcia (śmiech). Ale jeżeli posiądę podobną wiedzę, postaram się taką powieść napisać.

Poda Pani przykłady dobrych książek?

Rozumiem, że pyta Pani o współczesną prozę polską? Cóż, pewnie nie będę oryginalna, ale od dwóch lat wciąż pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu zajmuje genialna „Morfina” Twardocha. Oprócz tego szczerze zachęcam do sięgnięcia po Bator, szczególnie po cykl wałbrzyski, a ostatnio zachwyciłam się „Sońką” Karpowicza.

I ja dodam swoją propozycję. „Nie lubię kotów”. Dla mnie jest to bardzo dobra współczesna powieść. Dziękuję za przyjęcie ponownego zaproszenia. Życzę dalszych sukcesów wydawniczych.

Ja również dziękuję za rozmowę.

Fot. Prywatne archiwum pisarki

Fot. Prywatne archiwum pisarki

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak, absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Mimo zawodu wyuczonego z trudem trzyma się rzeczywistości, toteż zamiast opisywać suche fakty tworzy literacką fikcję. Autorka ośmiu książek. Zadebiutowała w 2011 roku lekką i zabawną powieścią obyczajową: „Niebieskie migdały”, chociaż równie dobrze czuje się w poważniejszych formach  (seria „Upalne lato”, „Nie lubię kotów”, „Wieczna wiosna”).

Matka wyrodna, żona niedoskonała, nieperfekcyjna pani domu, autorka wciąż poszukująca. W wolnych chwilach żegluje i wędruje po górach. W przyszłości zamieszka w domu nad jeziorem, ale obecnie do snu kołysze ją szum warszawskich tramwajów.

Udostępnij
  • tweet

Tagi: literatura współczesnapatronatrozmowawywiad

Sylwetka autora

Urodziła się i wychowała w urokliwym miasteczku nad Wisłą. W młodości uciekła do wielkiego świata, żeby po kilku latach spędzonych w Paryżu wrócić do kraju i osiąść na wsi za miastem. Wyznaje zasadę "Otwórz się na świat, a świat cię przyjmie z uśmiechem". Z zawodu pedagog i logopeda. Skończyła także magisterskie studia na kierunku praca socjalna. Prywatnie matka dwóch synów. W wolnym czasie lubi czytać i .... gotować. Prowadzi blog poradnikowy dla kobiet "Co to ja dzisiaj miałam": http://k-maksa.blogspot.com/

Ostatnie artykuły

  • Eduardo Mendoza w Polsce

    12 września 2016 - Brak komentarzy
  • Życie ma smak pomarańczy – fragment

    25 maja 2016 - Brak komentarzy
  • Tort na Dzień Matki

    25 maja 2016 - Brak komentarzy

Powiązane artykuły

  • Portret własny Autora – Agnieszka Steur

    12 października 2015 - Brak komentarzy
  • Portret własny Autora – Iwona Banach

    5 października 2015 - Brak komentarzy
  • Portret własny autora – Liliana Fabisińska

    30 września 2015 - Brak komentarzy

Brak komentarzy do “Wywiad z Katarzyną Zyskowską-Ignaciak”

Skomentuj Anuluj

Twój adres email nie będzie opublikowany Pola wymagane oznaczone są *

*
*


OBSESYJNA BIBLIOTECZKA

OBSESYJNA BIBLIOTECZKA

Buszuj bezkarnie

Bądź na bieżąco z Obsesjami

RSSZapisz się

Magazyn można pobrać tutaj

Magazyn można pobrać tutaj

Obsesje nr 5/2014 (10)

Obsesje nr 5/2014 (10)

Czytaj online

Brzdąc nr 2/2014 (3)

Brzdąc nr 2/2014 (3)

Czytaj online

Papierowy Ekran 2013 – Nominacja

Papierowy Ekran 2013 – Nominacja

Ogólnopolska kampania

Ogólnopolska kampania

Spring Plate nr 4

Spring Plate nr 4

Uwagi redakcji

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść reklam, nie zwraca tekstów niezamówionych. Wysłanie tekstu jest równocześnie wyrażeniem zgody na jego skrócenie, zredagowanie, korektę oraz jego publikację. Redakcja ma prawo do odmowy opublikowania treści, które nie są zgodne z tematyką i formułą magazynu, nie spełniają określonych wymagań lub też są obraźliwe, wulgarne, rasistowskie i pełne przemocy.

Wszelkie prawa zastrzeżone

Kopiowanie treści znajdujących się na stronie jest zabronione. Teksty, zdjęcia, filmy chronione są prawem autorskim.

Redakcja

Redaktor naczelna: Agnieszka Pohl
Redakcja i korekta: Anna Stokłosa
Redakcja i korekta strony WWW: Joanna Gontarz, Beata Ostrowska, Katarzyna Derda
Skład, design, sprawy techniczne: Mateusz Pohl

Współpracownicy

Agata Jezierska, Agnes A. Rose,
Anna Ziniewicz, Asia Flasza,
Beata Cieślowska, Dariusz Dłużeń,
Hanna de Broekere, Karolina Małkiewicz,
Katarzyna Etryk, Klaudia Maksa,
Joanna Mentel, Maciej Zborowski,
Magda Sieczko,Magdalena Żerek,
Sylwia Węgielewska, Weronika Grzegorzewska,
Agnieszka Grabowska

Kontakt

W SPRAWACH PATRONATÓW, WSPÓŁPRACY I ZAPYTAŃ:
e-mail: redakcja@magazynobsesje.pl

W SPRAWACH REKLAMY I PROMOCJI:
Klaudia Maksa: reklama@magazynobsesje.pl

ADRES DO KORESPONDENCJI:
Magazyn Obsesje
ul. Henryka Pobożnego 10/6
58-100 Świdnica

WYDAWCA:
Studio Wydawnicze "Zaklęty Papier"
Agnieszka Pohl
ul. Henryka Pobożnego 10/6
58-100 Świdnica

  • Kontakt
  • Redakcja
  • Zaufali nam
  • Współpraca
  • Reklama
© 2013. Wszelkie prawa zastrzeżone. Magazyn Obsesje. Studio Wydawnicze "Zaklęty Papier"